Zdjęcie 1
Lecąc samolotem do Warszawy po 3 miesiącach pobytu w Indiach, kolega wracający z Chin mówi do mnie: „Byłeś w Indiach? Ja wiem, wszyscy mówią, że choć raz w życiu trzeba jechać do Indii”. Wtedy mogłem tylko potwierdzić, ale jeszcze kilka miesięcy wcześniej wahałem się między Japonią, Brazylią i Indiami właśnie. Wybrałem Indie i nie żałuję. Formalności trochę zdrowia kosztowały, bo to i o szczepieniach trzeba było pomyśleć, no i wizę załatwić. A Hindusi, jak się już w Polsce okazało, mają dość specyficzne poczucie czasu i wizę dostałem dzień przed wylotem na godzinę przed zamknięciem ambasady. Podróż planowałem sobie trochę urozmaicić i z Delhi do Manipalu dostać się pociągiem. 2500km, 579Rs (35zł). Takie ceny tylko w Indiach.
Delhi, 4.00 w nocy, 30 stopni - wyjście z klimatyzowanego lotniska na zewnątrz. Na początku nie wiadomo co się dzieje. W końcu do człowieka dociera, że taki tu klimat i lepiej nie będzie. I do tego sezon monsunowy. Wilgotność jest nieznośna, a to dopiero początek. Indie zaskakują na każdym kroku, to inny świat. Brud, ubóstwo i ten charakterystyczny zapach, do którego człowiek się po pewnym czasie jednak przyzwyczaja. Indie to wreszcie ogromne przestrzenie, charakterystyczny ruch uliczny, riksze i wszechogarniający chaos. Z jednej strony człowiek przed wyjazdem wie czego może się spodziewać, ale i tak ten świat zaskakuje bardziej niż inny.
Manipal to miasto z jednym z najdroższych uniwersytetów w Indiach i dlatego wygląda trochę inaczej, jest bardziej zadbany. Ale i tak w mieszkaniu, w którym byliśmy zakwaterowani nieraz musieliśmy wyrzucić jaszczurkę czy nieco większego niż w Polsce pająka. No i w łazience nie było ciepłej wody. I kuchni nie było. Ale za to toaleta w stylu europejskim. To już coś. Internet był dostępny właściwie zawsze, ale jego szybkość nie powalała. Tak żeby sobie stronki poprzeglądać i nic więcej. Czasami się udało mecz oglądnąć. Ogólnie to nie najgorzej, chociaż czasami doskwierał brak choćby pralki. Ale jechać do Indii i spodziewać się luksusów to chyba niedorzeczność. Ja się nie spodziewałem, więc i nie narzekałem.
W ramach praktyk miałem do zrobienia aplikację do rozpoznawania tkanek mózgu w zdjęciu rentgenowskim. Godziny pracy niby ustalone, ale rzadko się zdarzało, żeby ktoś to nadzorował. W większości przypadków ograniczało się to do cotygodniowych konsultacji i śledzenia postępów. Chociaż w Indiach studenci chodzą na uczelnię sześć dni w tygodniu, my odbywaliśmy praktyki od poniedziałku do piątku. Odbywały się one na uczelni, więc miały bardziej charakter badawczy.
Pracownicy, tak jak i większość Hindusów bardzo uprzejmi, czasami nawet aż za bardzo. Szczególnie mając na uwadze to w jaki sposób takie relacje wyglądają w Europie. Z reguły byli otwarci na wszelkie prośby dotyczące np. wcześniejszego wyjścia z pracy, w ogóle opuszczenia dnia w pracy, czy nawet skrócenia praktyk.
Mieszkałem tak jak reszta praktykantów w niewielkim, szczególnie jak na indyjskie warunki, miasteczku. W związku z tym każdy dzień bez wyjątku spędzaliśmy w grupie. Od poniedziałku do piątku dni miały bardzo podobny schemat. 9.00 - 16.00 to praca, ok. 20.00 - kolacja, a w międzyczasie albo plaża, albo gra w piłkę, albo co tam innego człowiekowi do głowy przyszło. Wieczory spędzaliśmy różnie. Wtorek to dzień pokera, środa to z reguły mecze Ligi Mistrzów/reprezentacji, a inne dni to czasami po prostu kilka piw w knajpie o ciekawie, a jednocześnie mylnie brzmiącej nazwie – Cocks and Mocks.
W Manipalu dostępny był ośrodek sportowy Marena, gdzie popołudniami można było pobiegać czy pograć w piłkę nożną, squasha lub tenisa. Czasami jak pogoda sprzyjała to jechało się na plażę, która była tylko 10 km od Manipalu. Ale pogoda nie sprzyjała zbyt często – przecież to czas monsunów. Właściwie to padało codziennie po kilka razy. Ale nawet wtedy temperatura nie spadała poniżej pewnej granicy. I ciężko mi było uwierzyć jak wszyscy mówili mi, że dla nas Europejczyków to jest najlepszy okres, no bo najchłodniej.
Życie nocne w Indiach jest ubogie. Właściwie zawsze kończy się koło 23.00 – 24.00, kiedy w klubach zapalane jest światło i ludzie są wypraszani. Może w dużych miastach jest inaczej, nie dane mi było sprawdzić. A weekendy dla nas to czas wycieczek. Na dziesięć tygodni spędzonych na południu Indii tylko dwa przesiedziałem w Manipalu. Pozostałe to wycieczki do Goa, Hampi, Kochi, Hyderabadu, jeżdżenie na słoniu, pływanie w rzece z krokodylem, wspinanie na palmy, czy po prostu leżenie na plaży.
Praktyki z IAESTE to też nowe znajomości. W sumie poznałem, lepiej lub gorzej, ponad 80 ludzi z całego świata. Niektóre z tych znajomości na pewno nie skończą się na pobycie w Indiach. Dzięki nim cały czas praktyk przebywał niezwykle interesująco. A spośród tak dużej grupy ludzi zawsze się znajdą ci z ciekawymi doświadczeniami, od których się sporo można nauczyć i dowiedzieć, albo z którymi po prostu fajnie spędza się czas.
Oczywiście życie codzienne trzeba było dostosować do warunków jakie tam panowały. Trzeba było pogodzić się z brakiem supermarketów, z chaotycznym ruchem ulicznym, tłumami ludzi i specyficznym podejściem Hindusów do życia. Trzeba się było pogodzić z tym, że z powodu bardzo wysokiej wilgotności mokre ubrania nie schną, a te odebrane z pralni są tak samo brudne jak przed praniem. Właściwie to w każdym aspekcie życia codziennego należy się do Indii przyzwyczaić, bo każdy jego element jest inny niż w Europie.
Indyjskie jedzenie jest rewelacyjne. I dotyczy to zarówno tego przyrządzanego w droższych restauracjach, tanich stołówkach, czy tego kupionego na ulicy. Ale gdziekolwiek by się nie jadło, niezbędna jest przynajmniej szklanka wody do popicia, bo jedzenie jest bardzo ostre. Hindusi często jedzą palcami, a w każdej nawet najgorszej stołówce znajdują się umywalki do mycia rąk. W Indiach nie je się dużo mięsa, co najwyżej drób i baraninę. Co ciekawe nawet jajka uznawane są za niewegetariańskie. Żeby kupić wołowinę trzeba albo znaleźć się w dużym, turystycznym mieście, albo trzeba wiedzieć, że w restauracji wołowinę można dostać. I poprosić „spod lady”, bo w menu wołowiny nie ma. Podobnie w miejscach, gdzie alkohol jest zakazany (np. Hampi) można dostać piwo, ale tylko w kubkach do herbaty, oczywiście podane w odpowiednich odstępach czasu… No i jeszcze jedna sprawa. Nie jest tajemnicą, że dla nas Europejczyków indyjskie jedzenie powoduje problemy żołądkowe. W moim przypadku problemy pojawiały się nawet półtora miesiąca po przyjeździe. Trochę to dokuczało, ale bez przesady.
Praktyki w Manipalu były dla mnie okazją do rozwinięcia swoich umiejętności zawodowych, ale też możliwością poznania niezwykle ciekawego kraju. Podczas 3 miesięcy pobytu w Indiach objechałem kilkanaście tysięcy kilometrów pociągiem i samochodem, zwiedziłem mnóstwo ciekawych miejsc, zaczynając od plaż z palmami, poprzez pałace i świątynie, na plantacjach herbaty kończąc. To jest podstawowa zaleta praktyk z IAESTE, że oprócz rozwoju zawodowego, związanego z wykonywaną pracą, człowiek ma możliwość zobaczyć i poznać kraj od środka. A żeby poznać Indie trzeba je odwiedzić. Co przeżyłem i zobaczyłem to moje. Kto chce naprawdę poznać świat musi choć raz w życiu pojechać do Indii.