Wspomnienie z roku 2019

Kraj
Ghana
Miasto
Akra
Rok
2019
Kierunek
Inżynieria materiałowa
Rok studiów
5
Czas trwania praktyk
październik-listopad 2019 (8 tygodni)
Nazwa firmy
Envaserv Research Consult Limited

Zdjęcie 1

Dlaczego akurat ta praktyka?

Wybór stażu w moim przypadku polegał nie tylko na dopasowaniu oferty pod względem kierunku zawodowego i języka, w którym miała odbyć się praktyka, ale także pod względem terminu wyjazdu (zależało mi na tym, żeby odbył się on po obronie magisterskiej i na tyle późno, żebym zdążyła po obronie wyjechać za granicę, aby na niego zarobić). Dodatkowo istotne było, aby pracodawca wymagał statusu studenta tylko w trakcie nominacji, nie w czasie trwania stażu, a przy tym wszystkim chciałam spróbować czegoś egzotycznego. Wyzwania mnie ekscytują, a Afryka była dla mnie wyzwaniem.

Formalności związane z praktyką

Sporo :) Pierwszy etap rekrutacyjny zaczął się dla mnie niespełna rok przed wyjazdem, bodajże w listopadzie/grudniu 2018. O wstępnym przyznaniu oferty przez IAESTE, na którą aplikowałam, dowiedziałam się w lutym/marcu 2019 i wtedy właśnie należało złożyć listę dopracowanych w najmniejszych szczegółach dokumentów dla pracodawcy. Zajmuje to trochę czasu, ale IAESTE AGH służy wszelką pomocą w ich prawidłowym przygotowaniu, więc nie ma o co się martwić. Po zaakceptowaniu oferty przez pracodawcę należy podpisać umowę i dopełnić kilku innych formalności dla IAESTE, a następnie zająć się we własnym zakresie organizacją ubezpieczenia zdrowotnego, szczepień, wizy oraz doborem odpowiedniej profilaktyki przeciwmalarycznej wraz z lekarzem. Istnieją dwie opcje na rynku polskim: Malarone lub antybiotyk – doksycyklina.Ja wybrałam antybiotyk, ze względu na cenę (ok. 5-krotnie niższą). Każdy z tych leków ma swoje plusy i minusy oraz różne efekty uboczne. Każdy z nich należy również przyjmować raz dziennie przez cały pobyt. W przypadku doksycykliny należy zacząć kilka dni przed wyjazdem, a zakończyć dopiero miesiąc po powrocie. Szczepieniem wymaganym do wstępu do Ghany jest szczepienie przeciwko żółtej febrze - po jego wykonaniu uzyskuje się międzynarodową książeczkę szczepień WHO, której kategorycznie należy nie zgubić, pilnować zarówno przed, jak i w trakcie pobytu w Ghanie, bo na lotnisku jest sprawdzana wraz z paszportem, również w drodze powrotnej. Ja wykonałam jeszcze szczepienia zalecane, tj. na dur brzuszny, WZW typu A, meningokoki. Szczepienia wykonywałam w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie, brak zniżek dla studentów, koszt całkowity szczepień ok. 800 PLN. Może gdzie indziej jest taniej, nie sprawdzałam. Proces wizowy wiązał się dla mnie z lawiną problemów. Ambasady Ghany w Polsce nie ma, należy aplikować w Berlinie. Zbierając różne opinie na temat przyznawania wiz w tej ambasadzie, nie znając niemieckiego oraz pracując w tamtym czasie za granicą, nie miałam innej opcji niż zgłosić się telefonicznie do organizacji w Polsce, pośredniczącej w uzyskiwaniu wiz. Kontaktowałam się z dwoma, obie straszyły mnie wieloma aspektami, które rzekomo miałyby spowodować odrzucenie mojego wniosku wizowego, m.in. koniecznością posiadania listów od organizacji wysyłającej i zapraszającej (mimo, że IAESTE poinformowało mnie, że do uzyskania wizy wystarczy dokument nadesłany przez nich dużo wcześniej). Niekiedy upierano się, aby listy te były dostarczone w formie papierowej, a nie mailowej. Dodatkowo należało przedstawić wyciąg z konta z ostatnich 3 miesięcy i mieć na nim zarejestrowane dochody – w tym celu prosiłam o szybsze wypłaty oraz pożyczkę od rodziny, aby wniosek nie został odrzucony. Jedna z firm pośredniczących podała mi nawet orientacyjną kwotę, niebotycznie wysoką, którą powinnam mieć na koncie lub w przeciwnym wypadku konsul może odrzucić mój wniosek. To był koszmar i z dnia na dzień, czekając po kolei na odpowiedzi dot. listów od IAESTE Polska, IAESTE Ghana oraz od pracodawcy, coraz bardziej odechciewało mi się stażu, w pewnym momencie miałam już zrezygnować. Koniec końców nie odpuściłam i udało się uzyskać wizę na czas, a większość z tych obaw przekazywanych mi przez firmę pośredniczącą była grubo przesadzona i szarpała moje nerwy przez 2 miesiące.

Dojazd (koszty, dostępność połączeń)

Nie znalazłam bezpośrednich lotów do Ghany. Każdy wymagał co najmniej jednej przesiadki, rozważając wylot z Warszawy bądź Berlina. Mogła być to przesiadka w Lizbonie (z TAP Portugal), w Brukseli (z Brussels Airlines), w Amsterdamie (z KLM) lub w Paryżu (z Air France). Te linie lotnicze oferowały loty w najrozsądniejszych cenach. Dostępność połączeń wysoka. Długotrwałe zabawy z aplikacją wizową zmusiły mnie do kupna biletów lotniczych dopiero na 3 tygodnie przed rozpoczęciem stażu, ograniczały mnie też terminy na listach zapraszających, a wiza w praktyce ważna jest na maksymalnie 60 dni pobytu (mimo, że zapis w paszporcie (90 dni) informuje inaczej – po przekroczeniu 60 dni jest doliczana dodatkowa opłata na lotnisku), w związku z tym bilety lotnicze nie należały do najtańszych, ale tragedii też nie było. Udało mi się znaleźć lot z Warszawy do Akry z KLM i lot powrotny z Air France, koszt w dwie strony to 3000 PLN. W usłudze ekonomicznej w cenę wliczony jest bagaż podręczny do 12kg + 1 akcesorium 40x30x15 cm oraz jeden bagaż odprawiany do 23kg (sumarycznie wystarczająco), posiłek oraz napój. Lot do Akry z KLM wspominam jako ekscytujący ze względu na ogromne rozmiary samolotu i gadżety, takie jak możliwość śledzenia lokalizacji samolotu, jego wysokości, uśrednionej prędkości w czasie rzeczywistym na tablecie, kilka opcji obrazowania, a przy tym niemal zerowe zachmurzenie nad Afryką, oferujące świetną widoczność. Non-stop porównywałam więc lokalizację z tym, co za oknem i miałam ubaw jak dziecko. Co do lotu powrotnego z Air France, wspominam świetną załogę oferującą lampkę szampana na powitanie, po niej buteleczkę francuskiego wina, a po niej francuski likier w miłym towarzystwie smacznego posiłku z deserem i francuskim serem. Także podróż była bardzo przyjemna.

Wynagrodzenie

Symboliczne 300GHC/miesiąc płatne w gotówce, w lokalnej walucie, pod koniec miesiąca lub pod koniec stażu. Tyle, co nic, ustanowione chyba tylko po to, aby podtrzymać status oferty jako płatny staż. Właściwie to kwota porównywalna z tym, ile wynosiła opłata za udział w programie stażu z IAESTE, ale nie dla wynagrodzenia wybierałam się na staż. :)

Zdjęcie 2

Zakwaterowanie (warunki bytowe, współlokatorzy, integracja)

Zakwaterowanie w domu prywatnym u kobiety-host, nazywanej powszechnie przez stażystów Mamą-B. Kobieta, mimo dobrego serca, ciężka we współpracy, narzucająca swoje zdanie w każdym aspekcie, wliczając w to ilość zjedzonego ryżu (nieważne, ile zjesz, zawsze będzie uważała, że to za mało), czy jakość jedzenia (stop słodyczom). Trzeba jednak przyznać, że ma duże znajomości w sąsiedztwie i zawsze służy dobrą poradą lub coś pomoże załatwić. Martwi się o stażystów, gdy wyjeżdżają na wycieczkę, do miasta lub wracają późno. Już wiesz, skąd pseudonim. Dom jak na standardy ghańskie jest ok, dla niektórych Ghańczyków może i luksusowy, ale nawet dla przeciętnego krakowskiego mieszkańca Miasteczka Studenckiego te warunki pozostawiają wiele do życzenia pod względem czystości. Woda pod prysznicem ledwo cieknie, czasem trzeba używać wiaderek, karaluchy w łazience, zepsuta spłuczka w sedesie, no i przede wszystkim w pokoju i łazience jest ekstremalnie gorąco, więc wszystkie czynności trwają dwa razy dłużej, a 2 minuty po wyjściu spod prysznica ponownie jest się oblanym potem. Pokoje sypialne wyposażone są w łóżka piętrowe (ok. 4 osoby w pokoju) i pościel, a do pokoju przydzielona jest łazienka. Stażyści mogą używać przestrzeni wspólnej, takiej jak pokój gościnny, ganek, kuchnia, czy używać pralki. Za użytkowanie wody, papieru toaletowego itp. jest opłata 5GHC/dzień. Istnieje możliwość jadania śniadań (10GHC/dzień) i kolacji (10 GHC/dzień) przygotowywanych przez Mamę B, o czym informuje się ją w niedzielę. Z gotowania obiadów można zrezygnować po tygodniu. Natomiast, jeśli wiemy, że nie będzie nas w domu w dany dzień bądź w weekend, aby zjeść posiłek, wystarczy o tym poinformować i wszystko gra. Wspólne posiłki integrują (współlokatorzy nawet wzajemnie na siebie czekają) i właściwie wszyscy mieszkający wyrażali chęć regularnego jedzenia w domu. Jednak na miejscowych stoiskach można zjeść o połowę taniej. Współlokatorzy bezproblemowi, pomocni, życzliwi, do pogadania, chętni do wspólnego spędzania czasu.Jest problem z powrotem do domu o godzinie późniejszej niż 21:00/22:00 - ze względów bezpieczeństwa drzwi wejściowe są ryglowane na noc od środka, a host-mama kładzie się w tych godzinach spać.

Komitet Lokalny w danym mieście

Brak komitetu lokalnego w Akrze, komitet lokalny IAESTE Ghana znajduje się w Kumasi. Bardzo przyjaźni ludzie. Przedstawiciel komitetu skontaktował się ze mną przed przylotem w celu przekazania mu informacji dotyczących szczegółów mojego lotu. Dwie osoby czekały na mnie na lotnisku w Akrze, gdzie wymieniłam parę dolarów na lokalną walutę, po czym odeskortowali mnie Uberem do miejsca zakwaterowania, przekazali kartę SIM z lokalnym numerem i poinstruowali odnośnie pakietów Internetu czy doładowywania konta.

Na czym polegał Twój staż? W jakim języku odbywał się staż?

Staż odbywał się w języku angielskim (wymagany poziom w ofercie: „Dobry”), w laboratorium firmy zajmującej się świadczeniem usług badawczych dla zewnętrznych klientów, współpracując nawet z klientami europejskimi dzięki wprowadzonemu systemowi jakości ISO 9001 oraz ISO 17025. Działalność firmy jest dość szeroka tematycznie – obejmuje badania środowiska (zanieczyszczenia powietrza, wody, gleby), testy produktów petrochemicznych, a także badania zużycia materiałów. Staż polegał na częściowym uczestniczeniu w badaniach z sektora petrochemicznego oraz na wykonaniu projektu i zaprezentowaniu wyników pod koniec. W związku z moim kierunkiem studiów, temat projektu, który mi przydzielono polegał na porównaniu własności smarnych olejów silnikowych o różnej klasie lepkości, a brzmiał dokładnie tak: „Anti-wear properties comparative study of SAE 0W-20, SAE 5W-30 and SAE 10W-40 synthetic lubrication engine oils available on Ghanaian market for sliding-contact steel bearings application”. Projekt zapowiadał się ciekawie, jednak mimo moich licznych ponagleń, jego rozpoczęcie było nieustannie przekładane z dnia na dzień, a oprzyrządowanie niekompletne do prawidłowego wykonania testów lub po prostu non-stop okazywało się, że coś jest popsute i trzeba to naprawić, co poskutkowało mnóstwem straconego czasu i przyprawiało mnie o codzienną frustrację. Jedyne, co mogłam robić to zgłębiać teorię z przerwami na bierne uczestniczenie w przebiegu testów petrochemicznych aż do ostatnich dwóch tygodni, w których tempo gwałtownie ruszyło, a ja nie miałam nawet czasu na sen, pisząc raporty i obrabiając wyniki. Jednym z problemów były także (częste w Ghanie) przerwy w dostawie prądu, które niekiedy zmuszały do ponownego wykonania testu (testy wykonywane były przy użyciu maszyny z zasilaniem elektrycznym), do którego przygotowanie zajmowało stosunkowo dużo czasu. Zapowiadało się nieźle, a wyszło jak wyszło.

Atmosfera w firmie / na uniwersytecie

Atmosfera w firmie świetna, sympatyczna, bardzo luźna, aż za luźna jak wynika z punktu 7. Z pracownikami miałam świetny kontakt. Osoby bardzo otwarte na obecność stażystów z Europy, ciekawi naszej kultury, zawsze chętnie znajdujący czas na dzielenie się wiedzą techniczną, a w przerwie na lunch na pokazanie lokalnych miejsc z najlepszym jedzeniem i wspólny posiłek.

Zdjęcie 3

Kraj - kultura, zabytki, ludzie

Centrum stolicy wygląda po europejsku i z przytupem – wysokie, nowoczesne budynki, asfaltowe drogi o równej nawierzchni, chodniki... Oprócz tego zabytki takie jak Łuk Niepodległości, Plac Niepodległości czy mauzoleum prezydenta Kwame Nkrumah, za którego panowania Ghana wywalczyła niepodległość.Poza centrum stolicy dominuje zanieczyszczony krajobraz wiejski łącznie z kogutami piejącymi o 5 rano, biegającymi po drodze, a nawet po ogrodzeniach. Po drodze nieutwardzonej, pełnej dziur i śmieci, jeżdżą rozklekotane vany, nie stosujące filtrów spalin, więc zanieczyszczenie powietrza jest ogromne, a od czasu do czasu ktoś przy tej drodze pali ognisko, którego głównym składnikiem jest plastik (problem plastiku i innych śmieci jest w tym kraju ogromny). Wszystkie te zapachy przeplatają się z zapachem ryb, mięsa i innego rodzaju jedzenia sprzedawanego przy tej samej drodze, a wzmocnieniu doznań towarzyszy temperatura spadająca dopiero po godzinie 18:00 lekko poniżej 30°C. Na drodze trzeba uważać, bo kierowcy w celu ominięcia największych dziur, jeżdżą ryzykownie, całą jej szerokością, łącznie z lewą stroną, nikt nie przejmuje się, że zarysuje sobie/komuś auto, bo to już i tak ledwo zipie. Jednak tempo poruszania się tych samochodów jest tak niskie, ograniczone jakością dróg i ilością samochodów, że czasem ma się wrażenie, że pieszo byłoby szybciej.W transporcie miejskim (TroTro), czy właściwie wszędzie, trzeba być sprytnym i nie dać się okantować, bo jako nieświadomy Europejczyk jesteś łatwym łupem, ale jak już się złapie wprawę to da się przyzwyczaić. Na drodze z domu do pracy i z powrotem często spotykałam tego samego kierowcę, który mnie poznawał, pamiętał gdzie wysiadam i wiedział, że znam ceny, więc szło jak z płatka.:D Jedzenie (zarówno warzywa, owoce jak i gotowy posiłek na obiad) na ulicy kupuje się dosłownie za kwotę, jaką chcesz na zakup przeznaczyć, a nie kierując się ilością ananasów bądź zamawianego ryżu. Poszczególnym porcjom przypisywane są przez sprzedawców kwoty. Ile zapłacisz, tyle sprzedawca Ci wydzieli. Całkiem dobrze to funkcjonuje. :)Poza centrum stolicy działają mniejsze sklepiki, każdy wyposażony w produkty z innej branży, więc czasem trzeba się nalatać, żeby znaleźć to, czego się szuka. Środki higieny osobistej, chemia itd. są powszechnie dostępne. Alkohol można kupić na stacji albo w barze, z tym, że w barze butelki wydawane są za kaucją lub przy bardziej sprzyjających wiatrach „na gębę”, że zwrócisz i oddasz. Na stacji można kupić nawet bardzo tanio papierosy made in Ghana, w przeciwieństwie do drogiej czekolady, która przeważnie sprowadzana jest z zagranicy (taki paradoks Ghany - państwa słynącego z eksportu kakao na skalę światową). Istnieją chyba 2 firmy produkujące czekoladę w Ghanie, a jej smak jest specyficzny, może dlatego, że jest pozbawiona europejskich ulepszaczy smaku. Sportem, który niemal wszyscy tu kochają jest piłka nożna. Jak powiesz, że jesteś z Polski, to nie zdziw się jak usłyszysz nazwisko Lewandowski. :D W stolicy funkcjonują różnego rodzaju siłownie, lepsze i gorsze, rozstrzał jest ogromny. Co niedziela organizowane są też poranne grupowe biegi/aerobik startujące około 5:00.W Ghanie istnieje niezliczona ilość różnego typu kościołów i meczetów reklamowanych na ulicach i na szybach samochodów, istne szaleństwo. Tutaj ludzie wybierają się do kościoła, żeby wspólnie spędzić czas z przyjaciółmi i cieszyć się z obecności Pana. Udało mi się spisać tylko nieliczne nazwy kościołów, które zauważyłam na szyldach, na ulicach, a były to: Evangelical Presbyterian Church, Bible Church, Orthodox Church, The Church of God, Jesus Freedom Ministry, Church of Israel, Roman Catholic Church, Church of the Lord Brotherhood, Church of Pentecost, Assembles of God, God Shepherd Assemby, The Gospel Church, St Anne Anglican Church... Szukając sklepu pewnego dnia, z jednym ze stażystów, natknęliśmy się na „mszę” International Church, który reklamował się nawet swoją stroną na facebooku, a mszy nie dało się nie zauważyć, a raczej nie usłyszeć, bo z kościoła dochodziła muzyka grana na żywo przez zespół (gitara, perkusja, klawisze, wokaliści - profeska) w towarzystwie śpiewu i tańca w wykonaniu zgromadzonych ludzi, przerywana co jakiś czas bardzo energiczną, krótką przemową nt. uwielbienia Pana. Duże WOW. Coś jak gospel, ale bardziej szalony.Miejscowi ludzie są tu przeważnie bardzo przyjaźnie nastawieni do innych, a swoich przyjaciół, znajomych, nazywają braćmi i siostrami. Na ulicy pozdrawiają cię, uśmiechają się, witają lub nawet przedstawiają. Przyjeżdżając do tego kraju należy przygotować się na to, że niemal na każdym kroku jakiś miejscowy chce się z tobą zaprzyjaźnić, czasem po kilku sekundach, zaczepia, chce twój numer, bo rzucasz się w oczy jako biała osoba i według tej osoby stanowisz przepustkę do lepszego życia. Tu wielu ludzi marzy u wyrwaniu się z kraju, do Niemiec lub najlepiej do USA. Ogółem trzeba się uodpornić na zaczepki i natarczywość sprzedawców. Miejscowy akcent języka angielskiego jest bardzo twardy, ciężko go zrozumieć, więc nie frustrować się, każdy odwiedzający ten kraj przez to przechodzi. :)

Zwiedzanie i wypoczynek

Komitet lokalny normalnie organizuje wycieczki integracyjne co dwa weekendy (czasem są to „weekendy” przedłużone o czwartek i piątek, jeśli pracodawca wyrazi zgodę i przeważnie ją wyraża :D). W trakcie mojego pobytu IAESTE zorganizowało tylko 1 wycieczkę (do Cape Coast) ze względu na to, że zbliżał się koniec sezonu i liczba stażystów w porównaniu z miesiącami wcześniejszymi znacznie zmniejszyła się. Nie przeszkodziło to mi i innym stażystom organizować wycieczek na własną rękę. Mając popularny papierowy przewodnik po Ghanie, pytając ludzi w pracy lub innych, bardziej doświadczonych stażystów, przy odrobinie chęci i zapału do wykorzystania czasu w 100%, można na prawdę fajnie zorganizować sobie czas na własną rękę, zobaczyć wiele i poznać lokalną kulturę. Pierwszy weekend milutko minął nam, stażystom, zarówno z Akry jak i z Kumasi, na świetnej wycieczce do Cape Coast z IAESTE (plaża, chill, poznawanie historii kraju w zamkach i Canopy Walk) z kolei na drugi weekend nasza host-mama zaprosiła stażystów na ślub i wesele osoby z jej rodziny, który odbył się w plenerze, nad jeziorem w pobliżu słynnej zapory Akosombo. Kolejny weekend to niezależnie zorganizowany trip do północnej części regionu Volta, gdzie spędziliśmy ze stażystami aktywnie czas w okolicy miasteczka Hohoe na hikingu po górach do wodospadu (od razu mówię, jest hardcore wydolnościowy przez temperaturę i wilgotność, jeśli wybrać najdłuższą trasę), wyprawie nad jezioro i odwiedzeniu Mona Monkey Sanctuary. Na wyprawie tej znajomi przypadkowo spotkali pewną dziewczynę i po kilku minutach rozmowy okazało się, że „poznali się” i kontaktowali wcześniej przez facebooka, jeszcze przed wyjazdem do Ghany, na ogólnej grupie zrzeszającej osoby wybierające się na staż lub do pracy właśnie do tego kraju. Dziewczyna ta nie była stażystką z ramienia IAESTE, natomiast przyjechała na wakacje z uniwersytetu uczyć dzieci w szkole. Mieszkała na wsi, w regionie Volta, ale w jego południowej części, niedaleko miejscowości, w której w kolejnym tygodniu odbywał się festiwal Hogbetsotso (przy Keta Lagoon, w miejscowości Anloga), o którym dowiedziałam się od kolegi z pracy, wywodzącym się z tych okolic. Okazało się, że dziewczyna (o imieniu Anica) jest przesympatyczna, a do tego zaprosiła nas do siebie na weekend, żeby wspólnie spędzić czas, zwiedzić i zobaczyć festiwal – oczywiście skorzystaliśmy i można powiedzieć, że uratowała nam plany, bo ze względu na duże oblężenie kwater w czasie festiwalu był problem ze znalezieniem miejsca na nocleg „na ostatnią chwilę”. Po południu, w niedzielę, po powrocie do Akry, zdążyliśmy jeszcze odwiedzić zoo z chłopakami ze wspólnej kwatery. :) W piąty weekend wreszcie zostałam w pobliżu Akry, mimo wszystko było ciekawie. :D Tydzień później Anica przyjechała do Akry. W piątek wybraliśmy się wspólnie z nią, męską częścią stażystów z Akry i dwoma ghańskimi dziewczynami z firmy, w której odbywałam staż, na karaoke i dyskotekę, był czad, a reszta weekendu minęła na surfowaniu na plaży Kokrobite, a raczej jego próbach i kupowaniu MASY ghańskich wyrobów, malowideł, instrumentów, ubrań. <3 Ostatni ze swoich weekendów (przedłużony aż o dwa dni) przeznaczyłam na wyprawie na północ do Mole National Park, przede wszystkim, żeby uczestniczyć w pierwszym, w swoim życiu, safari. Jednak większość stażystów już odjechała, część już na takiej wycieczce była z IAESTE, gdy jeszcze oni te wycieczki organizowali, a ostatnia, leniwa, czyli męska część stażystów z Akry, stwierdziła, że 12h w podróży drogami w Ghanie ich przerasta i że zostanie w miejscu zakwaterowania. Tak więc pojechałam sama i okazało się to świetnym zbiegiem okoliczności, bo pozwoliło mi otworzyć się na zapoznanie z całkiem obcymi mi ludźmi, ale o tym w punkcie 15., czyli „Najlepsza historia z wyjazdu”. :)

Jak wyglądała kwestia przemieszczania się po kraju?

Przemieszczanie się po mieście to przede wszystkim busy (vany) nazywane także Tro-Tro (najtańsze), które zabierają ludzi czekających przy drodze, jeżdżące zawsze z dodatkową osobą oprócz kierowcy, która odpowiada za wykrzykiwanie kierunku jazdy oraz rozliczanie pieniędzy. Nie ma rozkładu jazdy, ale jeżdżą co chwila :) W stolicy świetnie funkcjonuje Uber i jeszcze tańszy Yango, przy czym płatność odbywa się gotówką po wykonanym kursie i można wybrać między opcją Standard/Komfort, dodać przystanek po drodze. Są też taksówki, a w nich taksówkarze proponujący niebotycznie wysokie ceny przejazdu, totalny bezsens. Przemieszczanie się na mniejsze odległości (do 20km) w miejscach turystycznych przeważnie dobrze załatwiają małe pojazdy Tuc-Tuc i motocykliści oraz tzw. „shared taxi”, czyli taksówki, które zbierają z postoju ludzi jadących w tym samym kierunku, dzięki czemu koszty dzielą się na tę ilość osób, która w taksówce się zbierze, fajna opcja.Przemieszczanie się między większymi miastami realizowane jest przez „długodystansowe” busy (vany) Tro-Tro, wyglądające właściwie tak samo jak te miejskie, może są minimalnie większe, z tą różnicą, że odjazd takiego busa następuje po zapełnieniu wszystkich miejsc, także na odjazd trzeba czasem czekać nawet ponad godzinę w towarzystwie sprzedawców machających przed nosami produktami najróżniejszego typu, ale nikt się temu nie dziwi, tak po prostu jest i jest to najpopularniejszy środek transportu. Jeśli wybieramy się w dłuższą podróż (a poruszanie się między miastami zajmuje 3x więcej czasu niż zakładamy) to warto wybrać autokary VIP i im podobne, są super wygodne, komfort właściwie europejski, jest klimatyzacja, na prawdę warto! Ale w przypadku większości firm panuje podobna zasada – oczekiwanie na zapełnienie autokaru, które może trwać jeszcze dłużej ze względu na większe rozmiary. Osobiście, miałam przyjemność podróżować na trasie Akra-Tamale z firmą STC i byłam w szoku, super organizacja na dworcu, z rezerwacją należy zgłosić się do okienka, gdzie dostaje się wydrukowaną „kartę pokładową” z kodem, po czym staje się w kolejce do sprawdzenia bagażu (szok nr 2) i hop do autobusu, odjazd o planowanej godzinie (szok nr 3). Co dwie godziny jest postój na toaletę i jedzenie.

Koszty utrzymania w stosunku do zarobków

Nooo... źle. Koszt samego najtańszego transportu z i do pracy to 70GHC/mies., do tego dochodzi 5GHC/dziennie*30 za korzystanie z wody, detergenty, chemia itp., co już daje 220GHC/mies., a jeszcze coś trzeba jeść. 10GHC/dzień*30 to tak optymalnie, bym powiedziała, jeśli się oszczędza i je w lokalnych punktach. Już mamy sumaryczną kwotę równą 520 GHC/mies., jednak większość osób, w tym ja, korzysta z usług gotowania host-mamy (oczywiście dobrowolnie), co przy pakiecie śniadanie + kolacja wynosi 20GHC/mies., a gdzie tu jeszcze lunch? Ja po prostu zabierałam część jedzenia z kolacji w pudełkach na lunch następnego dnia, bo zwyczajnie nie jem tak dużych porcji, jakie host-mama serwuje. Mimo wszystko moje utrzymanie na miesiąc, z pominięciem ew. alkoholu i oczywiście wycieczek, to 820GHC/mies., przy wynagrodzeniu 300 GHC/mies.To nie tylko moje zdanie, ale również zdanie wielu innych stażystów z Niemiec, odbywających staż w czasie tym, co ja. To trochę nie fair, bo z tego, co od wielu stażystów słyszałam, ludzie z Ghany, przyjeżdżający na staż do Niemiec, nie dość, że są w stanie wyżyć z zarobków, to jeszcze mogą wrócić z oszczędnościami. Pozostawiam to do analizy IAESTE.

Zdjęcie 4

Ogólne wrażenia z pobytu

Mimo wszystkich minusów, które zawsze się pojawiają, na prawdę warto pojechać i absolutnie nie żałuję przebytej przygody (której nie mogę porównać do żadnej innej ze względu na odmienność kultur afrykańskiej i europejskiej, zwiedzonych miejsc i poznanych ludzi) nikt mi nie odbierze, a wielu pokonanych słabości charakteru, przezwyciężonych nawyków, czy determinacji w dążeniu do celu nikt nie da w prezencie na gwiazdkę, trzeba je gdzieś zdobyć, a taka wyprawa jest genialną do tego okazją. Także jechać i się nie przejmować! A przed wyjazdem coś zarobić :D

Rady dla przyszłego praktykanta (jak przygotować się do wyjazdu, co zabrać ze sobą?)

Wziąć ze sobą moskitierę na komary do zawieszenia na łóżko (dział kempingowy, Decathlon). Czasem stażyści zostawiają swoje stare moskitiery i można z nich skorzystać. Wziąć kilka opakowań repelentów na komary, najlepiej z DEET 50% (popularny spray MUGGA). W porze, w której ja odbywałam staż, wszyscy stosowaliśmy repelenty właściwie tylko wieczorem, mimo to, opakowania szybko się zużywają.Woda z kranu nie jest zdatna do spożycia, nie poleca się także mycia nią zębów, owoców, warzyw. Po umyciu naczyń, sztućców, najlepiej przemywać je wodą pitną. Wodę pitną należy kupować w butelkach (ewentualnie saszetkach) lub używać wody z filtra w domu u Mamy B. Unikać jedzenia na straganach, sałatek lub posiekanych owoców- nigdy nie wiesz jaką wodą zostały obmyte.Walutą lokalną jest GHC (cedi). Płatności możliwe tylko w tej walucie, nie spotkałam się z możliwością płatności kartą. Przed przyjazdem polecam wyrobić sobie kartę VISA lub Mastercard do wypłacania pieniędzy z bankomatu, najlepiej VISA ze względu na mniejsze lub zerowe koszty wypłaty z bankomatu (w zależności od banku). Karta ta powinna umożliwiać dobry przelicznik walut, najlepiej bezpośredni z PLN na GHC, a nie przykładowo z PLN na dolary/euro i dopiero GHC. Do tego celu doskonale sprawdziła mi się karta Revolut - przewalutowanie po oficjalnych kursach. Jeśli staż wiąże się z pracą w pomieszczeniu, biurze, laboratorium, to polecam wziąć ze sobą w walizkę elementy elegantszego stroju. Ku powszechnemu zdziwieniu, w tym kraju ludzie ubierają się do tego typu pracy bardzo elegancko (mężczyźni: koszula, eleganckie spodnie, buty, kobiety: elegancka bluzka zakrywająca ramiona lub sukienka, eleganckie spodnie, buty). W jeansach nie da się funkcjonować ze względu na upał, więc ubrania te powinny być mimo wszystko możliwie jak najbardziej przewiewne.
Warto również zainstalować aplikację Uber i Yangoo – bardzo pomocne.

Najlepsza historia całego wyjazdu

Jak już wspomniałam (pkt 10), wyprawę na północ do Mole National Park odbyłam sama, straszona z każdej ze stron (osób lokalnych np. z pracy, czy też stażystów), że samodzielna podróż na północ jest zbyt ryzykowna, „na północy ludzie są inni niż tu (w Akrze)” – słowa Ghańczyka, kolegi z pracy. Takie gadki jeszcze bardziej mnie zachęcają, więc co robię? Jadę, definitywnie. I wcale nie było niebezpiecznie, nie wiem, co to za bujdy. Na północy ludzie wyznają przede wszystkim islam, w przeciwieństwie do reszty kraju, gdzie chrześcijanizm albo jest na równi, albo lekko dominuje. Ale islam wyznawany w Ghanie to nie maniakalny islam terrorystów z Azji. Ci ludzie nie myślą o ubezwłasnowolnianiu kobiet, posiadaniu kilku żon, haremów, zabijaniu innowierców. Są po prostu oddani swojej religii, która na przykładzie wioski/miasteczka Larabanga zawędrowała z północy dzięki działalności pewnego muzułmańskiego inwestora, byśmy powiedzieli na te czasy, który ludziom z dziczy dał środki na pobudowanie miasta i osiedlenie się.Mniejsza o religię. Do hostelu Mole National Park dostałam się dzięki nieopuszczającemu mnie fartowi w postaci ostatniego wolnego miejsca w TroTro złapanym na skrzyżowaniu dróg (Damongo junction), na którym ciemność, ciemność i tylko ciemność, i nieopuszczająca mnie nadzieja, że coś oprócz taksówkarzy (wykrzykujących kwoty dziesięciokrotnie(!) wyższe niż za przejazd busem – 200GHC vs 20GHC) jeszcze na mnie na tym skrzyżowaniu czeka, oraz dzięki obecności (w tym złapanym TroTro) pary jadącej z Damongo (na którym TroTro kończyło kurs) w okolice parku Mole. Udało się.W hostelu Mole Parku poznałam super rodzinkę z Niemiec, z którą zjedliśmy wspólne śniadanie i wybraliśmy się na wspólne poranne safari, po czym dali mi swój adres, gdybym kiedyś chciała odwiedzić Berlin i miała ochotę ich zobaczyć, po safari musieli się jednak zbierać i ruszać dalej. Tego samego dnia poznałam lokalnego gościa, który studiuje historię na uniwersytecie w Tamale („stolica” północy Ghany), a w czasie wolnym od studiów organizuje wyjazdy/oprowadza po okolicy turystów w celu szerzenia wiedzy o jego lokalnej historii, zwyczajach. Zwerbowałam więc inną rodzinkę w porze lunchu do wspólnego spływu łódką po miejscowej rzece, po czym wybraliśmy się na safari popołudniowe, na którym udało się spotkać słonie. Zadowoleni, wróciliśmy i umówiliśmy się na zwiedzanie pobliskiego miasteczka/wioski Larabanga, z tym samym przewodnikiem, następnego ranka. Ja jednak miałam problem z zakwaterowaniem drugiej nocy, bo musiałam rezerwować terminy w ostatniej chwili (ze względu na to, że kierownictwo firmy wstrzymywało się z decyzją o daniu mi wolnego na ten weekend) i mogłam zarezerwować sobie tylko jedną noc. Lokalny przewodnik przyszedł mi z pomocą pokazując miejsce, w którym przyjezdni z różnych stron świata się zatrzymują na noc, a był to... miejscowy sierociniec. Serce się kraja jak widzisz, że gospodarze ustępują ci miejsca na łóżku, w pokoju, z „prysznicem”, którego jakość niejednego europejczyka przyprawi o mdłości, ale jednak JEST... i wiatrakiem, a sami śpią na betonie wewnątrz domu, bądź na zewnątrz, bo tam chłodniej. Po wyjściu z pokoju dzieci cię otaczają, przytulają, śmieją się, chcą robić z tobą zdjęcia. Inna rzeczywistość, której nie da się przeżyć na wycieczkach zorganizowanych, pozostawiająca wiele do przemyślenia.

Galeria