Zdjęcie 1
Oferta firmy była bardzo atrakcyjna. Dodatkowo po dokładnym przeszukaniu informacji o kraju okazało się, że ma on do zaoferowania dużo dużo więcej niż na pierwszy rzut oka można się spodziewać.
Liban jest krajem do którego konieczna jest wiza. Można wyrobić ją wysyłając/dowożąc paszport do libańskiej ambasady w Warszawie. Jej koszt to 35$ i wjeżdżamy do kraju bez problemu. Wizę można również otrzymać na lotnisku (polecam tę opcję). Jest ona bezpłatna, jednak wiąże się z zadaniem paru pytań przez obsługę lotniska. Bardzo polecam skontaktować się w tej sprawie z osobą odpowiedzialną za praktykantów na miejscu i poprosić o coś w rodzaju zaświadczenia/listu, w którym określone są wszystkie szczegóły waszego pobytu. Jest on zapieczętowany logiem AUB (American University of Beirut, na który docelowo jedziecie, nawet jeżeli praca odbywa się w firmie, przez całą praktykę jest się „pod jej skrzydłami” mając legitymacje tej uczelni) powszechnie bardzo znanej uczelni w całym Libanie. Polecam też zarejestrować się w państwowym programie „Odyseusz” (jest to całkowicie darmowe).
Zdjęcie 2
Liban, jako że nie jest zbyt rozpowszechniony wśród turystów, nie oferuje zbyt wielu połączeń lotniczych w okazyjnych cenach. Najtańszy lot bezpośredni kupiony miesiąc przed wylotem był z Pragi i kosztował 2054zł razem z bagażem rejestrowanym 24kg realizowany przez Czech Airlines. Szukając lotów 3 miesiące przed praktyką można zakupić podróż bezpośrednio z Polski (LOTem z Warszawy) za około 800 zł. Sytuacja w październiku 2019: od listopada RyanAir otworzył połączenie z Cypru do Bejrutu. Ceny zaczynają się od 25 euro w obie strony. Na miejscu czeka na nas opłacona z góry taksówka (pan trzyma kartkę z waszym imieniem i nazwiskiem), która zabiera nas do samego akademika.
Na ofercie wynagrodzenie było określone, jako 400 $ miesięcznie na podstawie 40 godzin tygodniowo. W praktyce wyglądało to tak, że pod koniec każdego dnia wpisywałam w arkusz ile czasu spędziłam w pracy. Co tydzień takie podsumowanie było wysyłane do siedziby firmy i pod koniec praktyki rozliczyli mnie za każdą godzinę według stawki 2,31 $/h. Pieniądze otrzymałam w postaci czeku do zrealizowania jedynie w jednym z libańskich banków. Dlatego warto sobie wszystkiego dopilnować, żeby zdążyć wypłacić pieniądze. Banki pobierają prowizje w wysokości 5% wypłacanej sumy.
Zdjęcie 3
Wszyscy studenci zakwaterowani są w akademikach American University of Bejrut. Są to akademiki dzielone damski/męski, nie ma wejścia dla płci przeciwnej. Miejscem wspólnych spotkań w akademiku była salka przeznaczona dla wszystkich studentów lub zielony skwer na terenie uczelni, na którym życie towarzyskie toczyło się bez względu na porę (wieczorami temperatura nie spadała poniżej 27 stopni). Każdy praktykant miał nielimitowany i bezpłatny dostęp do bardzo dużej i dobrze wyposażonej siłowni, basenu sportowego (konieczny czepek), boiska do piłki nożnej, bieżni na około boiska oraz prywatnej plaży z leżakami i parasolami (betonowo-kamienista, dodatkowo piaszczyste boisko do siatkówki). Pokoje w akademiku były dwuosobowe. Na wyposażeniu każdego pokoju były 2 łóżka, 2 koce, poduszki + poszewki, prześcieradła, 2 biurka, 2 szafy, umywalka z blatem + lustro przy umywalce, lustro duże, mała lodówka oraz oczywiście klimatyzacja bez której życie jest bardzo niekomfortowe, czego doświadczałyśmy w nocy, gdy niespodziewanie przestawała działać. Dodatkowo, każdy pokój miał swój balkon z widokiem na morze lub (mniej atrakcyjna opcja) – ulicę. Do dyspozycji lokatorów każdego piętra była kuchnia (raczej ciężko o wspólne garnki, większość osób kupowała zestaw sztućców, garnek/patelnie i wymieniałyśmy się) oraz mini pralnia = pralka (możliwe jedynie 30 minutowe pranie w 30 stopniach) + suszarka. Ogromnym plusem było to, że jeśli na naszym piętrze pralka była zajęta, wystarczyło pójść jedno piętro w górę lub w dół i zawsze znajdywało się wolną ;)
Cały kampus uniwersytetu bardzo bardzo nowoczesny.
Komitet zlokalizowany jest jedynie w Bejrucie (tak, praktyki odbywają się też w miastach oddalonych o np. 40/50 km). Jest on bardzo niewielki i w okresie odbywania mojej praktyki niestety wszyscy członkowie byli poza granicami Libanu. Natomiast na miejscu była dziewczyna z ramienia IAESTE zajmująca się pomocą przy załatwianiu ID, formalnościami w akademiku
Zdjęcie 4
Praca polegała na przygotowywaniu dokumentacji związanej z kosztami robót oraz sprawdzaniem wcześniej przygotowanych dokumentów, kontroli dostaw materiałów na działkę, sprawdzaniu tygodniowych i miesięcznych podsumowań wykonanych zadań oraz przepracowanych godzin pracowników bazując na dziennych i tygodniowych raportach. Codziennie uczestniczyłam w inspekcji placu budowy (tzw. „obchodzie”). Dodatkowo mogłam udać się na budowę w każdym odpowiadającym mi momencie nie pytając nikogo o zgodę. Dali mi pełną swobodę odnośnie mojego czasu w pracy. Powiedziano, abym nie przychodziła wcześniej niż na 8:30, ponieważ nikogo nie będzie wtedy w biurze. Jeżeli przychodziłam później zawsze zostawałam tyle, żeby dzienny czas spędzony w pracy wynosił 8h, ale było to raczej moje wewnętrzne poczucie, ponieważ jak tylko wybijała 17, a ja nadal zostawałam w biurze (przyszłam przykładowo o 10), każdy mówił mi „Ale wiesz, że nie musisz tutaj zostawać dłużej? Jest już po 17, więc możesz iść do domu”. Koniec końców po każdym tygodniu uzupełniałam arkusz ile czasu spędziłam w pracy i rozliczali mnie szczegółowo co do godziny, więc raczej nie sądzę, że w firmie byłby problem, gdyby ktoś chciał wziąć sobie „dzień lub dwa wolnego” ;) Staż oczywiście odbywał się po angielsku. Większość osób w biurze starała się mówić w mojej obecności w tym języku, ale bywało tak, że osoba z którą odbywało się spotkanie nie mówiła płynnie po angielsku. W takim wypadku używano francuskiego lub arabskiego. Znając ten pierwszy bez żadnego problemu można porozumiewać się załóżmy w 80% przypadków, ponieważ każda osoba z podstawowym wykształceniem potrafi mówić po francusku.
Atmosfera była bardzo swobodna, wszyscy byli mili, często z zaciekawieniem pytali o Polskę. Parę razy w tygodniu jedliśmy wspólne posiłki. Zdarzały się nawet sytuacje, gdy ktoś próbował oddać mi swój lunch lub chociaż poczęstować, żebym mogła spróbować „prawdziwego, domowego, libańskiego jedzenia”. Raz zdarzyło się nawet, że kolega z pracy przyniósł mi kanapki zrobione przez jego babcię specjalnie dla mnie!
Zdjęcie 5
Ludzie są niesamowicie mili, pomocni i otwarci. Można też spodziewać się, że większość taksówkarzy czy sklepikarzy będzie próbowała z nami porozmawiać (mogąc przy okazji poćwiczyć swój angielski). Bariera językowa nie jest też dla nich żadną przeszkodą – zdarzało się że ludzie prowadzą z tobą small talk po arabsku. Czasami dogadanie się to nie lada wyzwanie, ale oni najczęściej zachowują się jakby nie było żadnego problemu
Kraj jest na tyle mały, że każdy dzień może być osobną wycieczką. Najdalej oddalone miejsce turystyczne to jakieś 100km w jedną stronę. Ze zniżką studencką na biletach spotkałam się jedynie raz w Muzeum Narodowym w Bejrucie. W pozostałych sytuacjach raczej nie ma co na to liczyć.
· Plażowanie
Większość plaż na terenie kraju jest prywatna. Cena za wejście to 5 000-10 000 (13-26zł). Plaże są głównie kamieniste lub uwaga… betonowe. Woda jest w tych miejscach czysta, leżak w cenie, więc nie potrzeba dodatkowych ręczników oraz w większości przypadków zaraz obok będzie znajdował się bar/restauracja. Piaszczyste plaże godne polecenia znajdują się w Tyrze i Tripoli. Ta pierwsza to dłuuuga i szeroka plaża na miarę portugalskich. Warto odwiedzić! A kolejna propozycja jest o tyle ciekawa, że jest to rezerwat przyrody znajdujący się na wyspie (wstęp 3tys. Funtów libańskich). Łódkę łatwo można znaleźć idąc deptakiem wzdłuż morza.
· Miejsca warte odwiedzenia w pigułce:
- Tripoli – drugie największe miasto po Bejrucie. Ma w sobie unikalny klimat zdecydowanie warto odwiedzić ze względu na dwa meczety jeden z XII drugi z XIV wieku, dodatkowo w mieście znajdziemy bardzo dużą cytadelę krzyżowców z XII wieku, tradycyjny blisko wschodni souk (bazar) bardzo „lokalny”, (Khan Al Saboun) oraz jedne z paru zachowanych na świecie oryginalnych łaźni tureckich z XIV wieku. I oczywiście najlepsze Kneffe znajdziecie w Tropoli w pierwszej cukierni Hallaba z 1881 roku! W czasie świąt Libańczycy rozkupują to miejsce do ostatniego kawałka baklawy (jestem naocznym świadkiem :D).
- Batroun – mała miejscowość 50 km do Bejrutu. Małe urokliwe miasteczko z katedrą św. Stefana położoną zaraz naprzeciwko portu w sercu miasta. Stolica sławnej libańskiej lemoniady. Dużo małych domów z piaskowca z drewnianymi okiennicami tworzą niesamowity klimat wąskich uliczek podobny do tego na Chorwacji.
- Byblos – jedno z najstarszych miast na świecie znajduje się w Libanie! Datowane na 8800 lat p.n.e.! Obowiązkowe miejsce do odwiedzenia. Warto przyjechać tu na zwiedzanie w ciągu dnia i zostać do wieczora. Miasto całkowicie zmienia oblicze, kiedy zachodzi słońce. Z uliczek chowają się sprzedawcy, a na ich miejsce wystawiane zostają stoliki, gdzie można posłuchać muzyki na żywo i napić się wina. Nie jest tu rzadkością, że cała ulica bawi się i śpiewa z muzykami. Zabytki na terenie Byblos odzwierciedlają wiek tego miasta i z łatwością poczujemy różnorodność kulturową kraju. Począwszy od śladów neolitycznych zabudowań, szybowe królewskie grobowce z napisami w alfabecie wczesnofenickim (który narodził się w Libanie), rzymski teatr, kościół św. Jana Chrzciciela z 1155 roku, zamek krzyżowców z XII wieku oraz wiele wiele więcej!
- Harisa + Jeita Grotto – Harisa to nazwa posągu Matki Boskiej rozkładającej dłonie nad miastem. Warto odwiedzić to miejsce ze względu na wspaniały widok z góry skierowany na Bejrut. Po drodze do niej polecam odwiedzić wspomnianą jaskinie. Jedna z 7 naturalnych cudów świata.
- Las Bożych Cedrów – Cedry są dumą Libanu (to właśnie to drzewo widnieje na fladze). Najstarsze z drzew na terenie kraju mają około 2000 lat i można je podziwiać w dwóch rezerwatach. Las Bożych Cedrów jest tak naprawdę niewielkim laskiem, do którego warto zaglądnąć tylko przy okazji zwiedzania Doliny Kadisza (dolina której nazwa z aramejskiego oznacza „święta” ze względu na lokalizację wielu malutkich chrześcijańskich wspólnot mniszych w ciągu wieków, gdzie znajdowali schronienie przed prześladowaniami)
- Shouf Biosphere Reserve Barouk Cedar Forest – jest to drugi rezerwat dużo bliżej Bejrutu. Jeśli ktoś lubi spacery po górach na pewno bardziej przypadnie mu do gustu ta lokalizacja. Wygląda bardziej jak park narodowy. Od razu zaznaczam, że w Libanie nie ma zbyt wielu szlaków, więc warto pojechać tam z miejscowym lub zaopatrzyć się w mapę. Dodatkowo nie dojeżdża tam żaden bus/mini van.
- Baloue Balaa/Baatara gorge waterfall – piękny 100m wodospad. Jednak uwaga! Zdjęcia pojawiające się w gogle grafika są robione głównie na wiosnę, kiedy większość miejscowych odwiedza to miejsce. W tym okresie wodospad jest naprawdę pokaźny ze względu na wiosenne roztopy. Kiedy my byliśmy na wycieczce (przełom lipiec/sierpień) wody nie było prawie wcale. Warto jednak pojechać, ponieważ samo otoczenie wodospadu jest zapierające dech w piersiach.
- BAALBEK !!! – po stokroć jedno z najpiękniejszych miejsc w jakich byłam! Dla tego zabytku warto jechać do Libanu, bo dzięki niemu na pewno będziecie chcieli tu wrócić! O tym miejscu słyszałam same zachwyty. Na zdjęcia wyglądało jak każde inne ruiny, ale nic bardziej mylnego. Żadne z obrazów wyświetlanych w google nie oddają magii tego miejsca. To nie ruiny, a największy na świecie i najlepiej zachowany kompleks świątyń liczący ponad 2 000 lat. Ogrom tego miejsca i wzniesionych tam budowli przekracza ludzkie pojęcie. Do dzisiaj nie wiadomo jak bloki o wadze ponad 1000 ton (najcięższy 1650 ton) były transportowane. Miejsce naprawdę zachwyca pod każdym kątem. OBOWIĄZKOWY punkt to odwiedzenia!
Dodatkowo w miejscowości mamy przepiękny meczet w stylu irańskim (bardzo kolorowy, cały wyłożony mozaikami) oraz jest to miejsce, skąd pochodzi „lahm b3ajin” (tradycyjne słone drożdżowe ciasteczka z mięsem i orzeszkami pinii wypiekane w kamiennym piecu podawane z labanem).
- Annaya – przez niektórych nazywany największą gwiazdą Libanu – święty Charbel. W tym miejscu znajduje się jego pustelnia i sanktuarium. Miejsce warte odwiedzenia nawet dla tych nie zainteresowanych religijnym aspektem, ponieważ z pustelni rozpościera się wspaniały widok na dolinę. Warto zostać do zachodu słońca.
- Tyr/Sydon – dwa podobne miasta, na dzień dzisiejszy wybrałabym Tyr. Piaszczysta czysta plaża, ładniejsze stare miasto i kolorową uliczkę Al Sarab.
Zdjęcie 6
Najszybciej i najwygodniej jest przemieszczać się samochodem. Może być to jednak problematyczne, nawet po wypożyczeniu auta, ze względu na tamtejszą kulturę jazdy, a raczej jej brak. Można to łatwo określić „samowolką” na jezdni, w której raczej ciężko odnaleźć się komuś spoza tego regionu świata. Nawet jako pasażerowie często nie mogliśmy się nadziwić, kiedy auta cofały na drogach szybkiego ruchu, jeździły pod prąd, skutery pojawiały się na chodniku jakby to była jezdnia, całe rodziny na jednym skuterze itp. My natomiast najczęściej korzystaliśmy z usług mini van’ów. Jeżdżą bardzo licznie po każdej ulicy w mieście. Są to prywatne busy, więc w momencie, gdy chcieliśmy jechać gdzieś większą grupą, zatrzymywaliśmy jednego i pytaliśmy czy pojedzie z nami tu i tu. Zazwyczaj cena za wypożyczenie takiego vana razem z kierowcą na cały dzień wychodziło około 80-100$. Siedzeń wewnątrz było 10, ale to przecież żaden problem upchać się w 14 osób! Czasami jeździliśmy autokarami „rejsowymi” z wyglądu troszkę jak nasze starodawne PKS’y. Można je znaleźć na głównym dworcu autobusowym w Bejrucie (cola station). Kursują na trasach do największych miast: Tripoli, Byblos, Sydon i Tyr (Uwaga! Nie ma bezpośrednich busów do Tyru, konieczna jest przesiadka w Sydonie). Koszt to około 5,20zł w jedną stronę (wyjątkiem jest 80 kilometrowa trasa do Tripoli, gdzie kursują jedyne sieciowe autokary w Liabnie o wysokim standardzie - koszt 13zł; oczywiście można też wybrać mini van’a za 8zł, ale komfort nieporównywalny). Po samym mieście możemy również poruszać się mini vanami. Koszt to 2,60 zł od punktu startowego niezależnie czy jedziemy całą trasę czy tylko jeden przystanek. Uwaga na sytuacje, gdy wsiądziemy przed skończonym kursem kierowca może zażądać podwójnej zapłaty: za trasę do przystanku końcowego + trasę, którą faktycznie chcemy jechać. Warto przejść się na spacer po Hamrze (dzielnica zakwaterowania) i wybadać, gdzie jaki autobus zatrzymuje się na dłużej (czeka na pasażerów). Troszkę większe i lepsze busy kosztują tyle samo, ale nie polecam, jeśli ktoś się spieszy. Ta sama trasa, która małym busom zajmuje 10 minut one pokonują w 45. Kierowca potrafi jechać z prędkością żółwia, wszystkie auta was wymijają, czasem zatrzyma się na środku skrzyżowania, żeby z kimś porozmawiać – zero pośpiechu. Jak złapać busa? Stanąć przy krawędzi jezdni – każdy się zatrzyma. Tak samo robią to miejscowi. Sytuacja wygląda podobnie z transportem zwanym „service”. Jest to swego rodzaju taksówka (ale nie może mieć znaku TAXI ani dachu), kosztuje 2 000 funtów libańskich (5,20zł). Wszystko działa tak, że łapiemy ją jak busa (najczęściej będą na nas trąbić widząc, że idziemy pieszo) i pytamy czy zabierze nas tu i tu (KONIECZNIE łapiemy ją w kierunku w którym chcemy jechać inaczej zawołają 5 razy tyle).
Pensja była na poziomie polskiej, ale dla standardowego życia w Bejrucie wystarczyła. Można powiedzieć, że prawie połowa posiłków była gotowana przeze mnie, a pozostałe kupowałam na mieście. Ceny w markecie za produkty bardziej lokalne bardzo zbliżone do polskich. Stołowanie się w restauracjach to cena rzędu 30 zł za danie/dania (popularne jest jedzenie mezze czyli przystawek, które składają się na cały posiłek, jedno danie główne dla jednej osoby jest raczej mniej popularne ze względu na kulturę jedzenia w towarzystwie). Pieniądze wystarczyły mi na podróżowanie co weekend do jednego lub dwóch miejsc (transport, obiad, bilety za wejście). W sytuacji, gdy do klubów chcemy wychodzić w weekendy (w tygodniu zazwyczaj wejście jest darmowe) musimy się liczyć z cenami 20-25$ za wejście. Dodatkowo szeroko pojęte napoje procentowe są raczej drogie (ok. 50 zł drink). Chcąc „stołować się” po europejsku musimy nastawiać się na dość wysokie rachunki za zakupy. Produkty lokalne typu hummus, chleb arabski, ciecierzyca (ogólnie rośliny strączkowe), laban (jakby jogurt), ser haloumni/akkawi są w przystępnych cenach. Parę przykładowych cen w Bejrucie (rok 2019): Mleko w kartonie litr 6zł, kilogram cukinii/bakłażana 4zł, 500g makaronu spaghetti 4zł, kilogram arabskiej baklawy 20$, pomarańcze na sok 5zł/kg, arbuz 1,5zł/kg, lody na patyku typu oreo itp. 10zł/sztuka, jeden przejazd busem 2,60zł, puszka Liptona (0,3l) 2,60zł, sok pomarańczowy w kartonie (1l) 5,20zł.
Zdjęcie 7
Bardzo pozytywne. Kraj przyjaznych ludzi, bardzo różnorodny religijnie. Można rzec, że wręcz europejskie (szczególnie Bejrut). Powierzchnia bardzo mała (kraj mniejszy niż małopolska), co według mnie jest jego zaletą. Można go zwiedzić wzdłuż i wszerz. Żeby dojechać w każde z miejsc wystarczy jednodniowa wycieczka. Odległość raczej nie będzie przekraczać 100km w jedną stronę.
Co do garderoby i obaw, że skoro to Bliski Wschód to nie pakuje żadnych krótkich spodenek – nic bardziej mylnego! Codzienna garderoba nie zmienia się w żaden sposób od tej noszonej w Polsce. Śmiało pakuj wszystkie sukienki, bluzki na ramiączkach, krótkie spodenki itp. Jeszcze można się nadziwić jak ludzie tam lubią się stroić (szczególnie na wieczorne wyjścia). Jest gorąco, więc nawet w pracy wszyscy chodzą w krótkim rękawku, więc spokojnie nie ma potrzeby skupowania masy przewiewnych koszul). Jeszcze mała uwaga, jeśli najdzie się chęć na spakowanie cienkiej kurtki lub bluzy z myślą ze wieczorami może być chłodniej. Wieczorami temperatura nie spada poniżej 27°C, więc uwierz mi – nie przyda się. Jeśli chodzi o życie w akademiku polecam zabrać jakiś nożyk, zestaw sztućców, małą patelkę lub garnek, jeżeli nie chcesz wydawać pieniędzy na takie rzeczy na miejscu, ponieważ nie było ich na wyposażeniu kuchni akademikowej. Okulary przeciwsłoneczne to must have! Słońce pali niemiłosiernie i na pewno wasze oczy podziękują za taką ochronę. Dodatkowo cienka chusta też będzie dobrym rozwiązaniem. Można zakryć głowę, ramiona zwłaszcza chodząc po muzułmańskiej dzielnicy lub zwiedzając teren kościoła lub meczetu (bardziej ze względu na szacunek) lub po prostu przed słońcem. Warto zabrać swoją torbę na zakupy, ponieważ ilość plastikowych siatek rozdawanych w sklepach może przytłoczyć nawet najmniej ekologiczną osobę. Dla osób wrażliwszych na hałasy polecam zaopatrzyć się w stopery do uszu. Wszyscy praktykanci bez wyjątku dostawali pokoje z balkonami od strony ulicy, a co ca tym idzie i od strony meczetu. W moim niechlubnym przypadku okna wychodziły na wprost minaretu, co z początku skutkowało wczesnymi pobudkami. Nawoływania do modlitwy o takim natężeniu dźwięku i o tak wczesnych porach postawiłyby na nogi nawet umarłego!
Zdjęcie 8
Tak jak wcześniej wspominałam poruszając się po mieście można wybrać opcję "serwisu". Najczęściej korzystałam z niej kiedy zaspałam do pracy. Tak i stało się tamtego dnia. Z reguły złapanie odpowiedniego kierowcy chwilę trwa, ponieważ moja praca znajdowała się dalej niż przeciętne odległości miejsc docelowych osób podróżujących w ten sposób (przez co dla kierowcy zabranie mnie jest mniej opłacalne niż trasa z innym klientem). Po chwili jednak znalazłam Pana, który zgodził się pojechać, ale najpierw musi skończyć kurs z innym klientem. Lepsze to niż nic, więc wsiadam i jedziemy do pierwszego miejsca. Po niekończącej się przeprawie na drugi koniec miasta (Pan chyba nie do końca znał drogę) odstawiamy pierwszego pasażera. Przyszła kolej na moją trasę. Jeszcze raz powtarzam. gdzie dokładnie chce jechać. Błądzimy po Bejrucie już od dobrych 20 minut i próbujemy dostać się do centrum, zegar tyka, spóźnienie do pracy coraz większe, ale pan kierowca z pełnym spokojem próbuje dowieźć mnie do celu w międzyczasie intensywnie zagadując pół po angielsku pół po arabsku “Skąd jestem?” “Jak mam na imię?” “Czy mi się tu podoba?” etc. Więcej tutaj migowego machania rękami niż słów, ale nie poddaje się, aż docieramy do pytania (jak mi się wydawało) “Czy jadłam jakiś tam owoc?”. Nie doszliśmy do porozumienia o co mu chodziło, więc Pan w jednym momencie z głównej drogi prowadzącej do mojego biura skręcił w wąską uliczkę i zaczęliśmy krążyć, jak się wydawało, w poszukiwaniu “czegoś”. Zatrzymaliśmy się na środku ulicy obok małego straganu i taksówkarz wyszedł z auta, uścisnął sobie rękę ze sprzedawcą i kupił od niego woreczek pełen czegoś pomarańczowego. Jak się potem okazało, były to obrane owoce kaktusa. Po naszej rozmowie, kierowca uznał, że musze koniecznie ich spróbować, więc zboczyliśmy z trasy, żeby kupić je w sprawdzonym miejscu. Drobny prezent na dobre rozpoczęcie dnia pozwalające kompletnie zapomnieć o godzinnym spóźnieniu do pracy :D Cała ta historia jest tylko jedną z wielu i idealnie obrazuje, jakie podejście mają ludzie w tamtejszej kulturze nie tylko do turystów, ale i do siebie nawzajem. Naprawdę swoją gościnnością mogliby się spokojnie równać z tą polską!